wtorek, 4 grudnia 2012

widzę ciemność

Gdy gramolę się z łóżka, gdy wychodzę pracy, gdy z niej wracam, gdy idę spać. Widzę ciemność. Wiem, że jest tak co roku, i w sumie przez moje stosunkowo dość krótkie życie powinnam się przyzwyczaić. Jednak co roku, tak jak drogowców, mnie zima również zaskakuje. Nawet czarno-biały śnieg nie pomoże pozbyć się tej ciemności, która jest nie tyle na zewnątrz, co i wewnątrz. „Idą święta”, w moich uszach brzmi mi jak „zbliża się koniec świata”. I to nie dlatego, że jestem niewierząca. Ostatnio z różnych źródeł, różnymi mediami, drogami wąskimi, jakimiś takimi strużkami ciemnej masy wpływają do mojej głowy okropne informacje. I ta lepka, czarna ciecz wypełnia mi czaszkę. I z każdym dniem sięga do coraz wyższej podziałki.  A gdy wracam do domu wszystko się kończy. Jeżdżę z Kazikiem udając złomka albo zygzaka i droga nam się kończy i Kazik krzyczy- leć!! I lecę razem z nim.. aż do kolejnego poranka.

piątek, 30 listopada 2012

chcę znowu być kurką

Nie znam żadnego Andrzeja. Z jednym kiedyś chodziłam do podstawówki, siedziałam nawet w ławce. Był strasznie mądry i dobry z matmy. Ja byłam (i nadal jestem) typową humanistką, więc znajomość była świetnie dopasowana. Jednak jak wszyscy dobrze wiemy znajomość i przyjaźń nie na takim dopasowaniu ma się opierać, wszystko rozeszło się po kościach. Ale nie o kościach chciałam pisać. Ostatni mój post jest z marca- teraz jest okropna jesień i w sumie sama nie wiem, kiedy te parę miesięcy zleciało. Najpierw zleciało na ogromnej przeprowadzce, która kosztowała mnie 3-4 kilo mniej, parę nieprzespanych nocy i kupę kasy. Jesteśmy teraz w swoim ukochanym, nowym miejscu, gdzie jest tak jak miało być- jasno i pusto. Jestem już z powrotem w korpo i tęsknię ogromnie za ciepłymi dniami spędzonymi na 5,6 różnych placach zabaw tygodniowo. Chociaż wtedy wydawało mi się to absurdalne i wkurzające- teraz tęsknię za tymi babciami i zapyziałymi mamami i ich spojrzeniami na moją wydzieraną i zbyt odstającą od wszystkich innych mam osobę. Za ciągłymi pytaniami o wiek i umiejętności mojego syna. Za moim tworzeniem kategorii mam i babć. Najbardziej lubiłam typ „mama podróżniczka”- która w swoim wózku oraz plecaku, nadającym się na wspinaczkę górską, miała wszystko. Podejrzewam, że nawet i latarka by się tam znalazła ( żeby zajrzeć dziecku w ucho?) Typ „mamy podróżniczki” to sportowe (bardzo sportowe) ubranie, plecak, nerka i buty do terckingu przy 25 stopniach. Drugi typ to „nie biegaj bo się spocisz”, czyli mama na krok nie odstępująca dziecka, nawet przy dłubaniu dołka w piaskownicy. Musi być przy tym obecna, musi pomagać, musi podpowiadać..musi, bo jak nie to dziecko na pewno się udusi, utopi, zadźga się patykiem, albo zostanie dźgnięte przez innego bachora. A potem, jak już znałam na pamięć każdy zakamarek każdego placu zabaw znajdującego się w odległości 20 km od domu pojechałam na wieś. Najprawdziwszą na świecie. I tam przez cały miesiąc moczyliśmy się z Kazikiem w jeziorze, w basenie na ogródku, wieczorem chodziliśmy po mleko do krowy i podziwialiśmy „zagraniczne” odmiany kur na podwórku sąsiada. Wtedy też rozhulałam się kulinarnie: moje pierwsze drożdżówki z serem, jagodzianki z jagód własnoręcznie uzbieranych ( do dziś nie zapomnę sinych ust Kazika- mój mały truposzek J ) oraz pierogi z farszem z kaczki, którą sąsiadka specjalnie dla nas ubiła. I kiedy już wyschły pożegnalne łzy, zaczęłam pichcić. I mogę dziś stwierdzić z nieukrywaną skromnością, że jestem panią pierogarą i bułkarą-drożdżarą. Zapas drożdży w domu musi być bo jak nie ma, to jak bez ręki. Pierogi na czarną godzinę w zamrażarce też są obowiązkowe. I tęskno mi za byciem kurką domową. Za wspólną drzemką po południu, za tą cholerną rutyną. Bo teraz moje dziecko jest wychowywane przez instytucję żłobkowo-przedszkolną a ja jestem mamą tylko przez 4 godziny na dobę i co jest w tym wszystkim najgorsze, to to, że mam wrażenie iż paniom przedszkolankom wychodzi to łatwiej, bo od września Kazik zaczął mówić prawie pełnymi zdaniami, robić na nocnik i bawić się w układanie autek w porządku znanym tylko sobie. Ale to układanie w porządku to chyba w genach po mamusi ma ;)

środa, 21 marca 2012

final coutdown

Od dziś wielkie odliczanie- za tydzień przeprowadzka. Z jednej strony się cieszę, z drugiej martwię. Cieszę się, bo zaczynamy coś nowego, bo Kazik będzie miał swoje miejsce, bo w końcu przestanę się potykać, tylko będzie mnie otaczała biała przestrzeń. Martwię się, bo mamy tydzień i jesteśmy nadal w czarnej dupie z remontem. Wilu wypruwa z siebie flaki, ja staram się pomóc mu jak mogę, a i tak jest jeszcze tyle do zrobienia. Przed nami jeszcze sypialnia, kuchnia i przedpokój, pakowanie, kupowanie mebli, wykładziny, skręcanie, sprzątanie, układanie bambetli. Ogólnie kiepsko. W dodatku Kazik chyba samoistnie przestawił się na czas letni, bo codziennie budzi się o 5.30. A my razem z nim. W sumie to tylko do soboty, bo w sobotę rano wieziemy brombelka do mamy. Mam nadzieję, że oddychając wiejskim powietrzem pośpi trochę dłużej. A na razie staram się robić wszystko, żeby nie odczuł tego, że jego rodzice powoli zamieniają się w zombi. Wilu sypia po 3h na dobę, a mi dziś od 15:00 tak się trzęsły ręce, że bałam się wsiąść za kółko. Oby jakoś przetrwać ten tydzień.

niedziela, 18 marca 2012

Kobiety na skraju załamania nerwowego

Tytuł posta to jeden z moich ulubionych filmów Pedro Almdovara. Opowiada o kilku, w różny, dziwny sposób powiązanych kobietach, które przez mężczyzn robią rzeczy, których nigdy w życiu by nie zrobiły. Nie będę się zgłębiać w fabułę filmu, jednakże gorąco go polecam. Szczególnie, że epizodycznie gra tu świeży i młodziutki jak jelonek Bambi, Antonio Banderas. Gdybym tego filmu nie widziała i znała go tylko "z tytułu", pomyślałabym, że jest to film o mnie. Gdyż ostatnio jestem kobietą na skraju załamania nerwowego. Nie wiem, czy spowodowane jest to przesileniem wiosennym, czy faktem że praktycznie cały tydzień wychowuje swojego wychowanka przez 24h na dobę. I czasem, naprawdę czasem, mam ochotę wyjść z siebie, stanąć obok i tak po cichutku sobie pokrzyczeć. A może to dlatego, że widuję swojego wybranka 2h dziennie, jak dobrze pójdzie oczywiście, bo są dni, kiedy widujemy się po 20 minut dziennie. A ponieważ mój synek mówi na razie tylko "mama", "pa pa", "baba", mam czasem wrażenie że mówię sama do siebie, tzn. ja się synkowi produkuję, a on nic. A przecież każda babka wie, jak ważne jest czasem się komuś najzwyczajniej w świecie wygadać. Wygadać z takich pierdół jak: widziałam na YouTube filmik z super patentem na robienie ciasta na pizze, podoba mi się, jak na tym zdjęciu oświetlono sypialnię, kupiłam sobie zajebisty utwardzacz do lakieru, itp. A jedyna osoba, która by takie rzeczy wzięła na klatę i w dodatku konstruktywnie włączyła się w rozmowę (moja mama), wyprowadziła się jakieś 2 miesiące temu na tzw. wieś, gdzie zasięg jest, jakby to ująć, sporadyczny. Więc tak siedzę sobie z brombelkiem w domu, w piaskownicy, potem znowu w domu i znowu w piaskownicy i staczam się na skraj. Skraj załamania nerwowego. I tak naprawdę jedyna rzecz mnie na tym skraju trzyma to fakt, że za jakieś 2 tygodnie to wszystko powinno się skończyć ;))) I o 18:00 przyjedzie mój rycerz na białym rumaku i zabierze mnie i brombelka daleko stąd, do pięknego kraju miodem i mlekiem płynącym. I będziemy żyli długo i szczęśliwie ;)

czwartek, 15 marca 2012

dieta i inne uzależnienia

Jak przystało na 100% dziewczynę jestem non stop na diecie (non-stop zakończyło się kiedyś, gdy tata powiedział mi, że filmy o Auschwitz już nakręcili i nie potrzebują statystów). Jednak mój wygląd wtedy był spowodowany ogromnym obciążeniem psychicznym i nigdy w życiu nie chciałabym chudnąć w ten sposób ponownie. Dlatego też, gdy tylko zauważyłam, że moje rurki nie wiszą już na mnie tak jak powinny, postanowiłam wziąć się za siebie. Na początku postawiłam na ruch, czyli jogging i siłownia, po której owszem, zauważyłam, że coś tam się zadziało, ale nie tyle ile bym chciała. Potem, wypisawszy na lodówce moje nowe 10 przykazań odstawiłam to co zazwyczaj sprawiało mi przyjemność. I wtedy zrozumiałam na czym polega dieta- na wyparciu się swoich uzależnień, lub chociaż ich sprawdzeniu. Jak się okazało, wcale nie jestem uzależniona od kawy. I tak mniej więcej od grudnia kawy nie pijam. Zaczęłam za to pić dużo wody, i od tego się właśnie uzależniłam (chyba nie muszę wspominać, że okupione jest to niebywale częstym odwiedzaniem toalety). Ale idąc do sedna- przy okazji bycia na "diecie" wpadłam w jeszcze inne uzależnienie-ciasteczka owsiane. Jak się okazało, nie muszę pić kawy ale muszę jeść SŁODYCZE!!! I próbując znaleźć jakąś zdrową alternatywę zamieniłam się w cookie monster'a. Rytualnie raz w tygodniu piekę te małe cholerstwa urozmaicając ich skład w miarę nastroju. Wcinam je ja, Wilu i Kazik też. Wcinamy je wszyscy, jednak ja jestem prekursorem ;) Żeby nie być gołosłownym podaję przepis:

Owsiane ciasteczka cookie monster'a:

1 duże jajko
100 g cukru trzcinowego
100 g mąki
125 g miękkiego masła
25 g płatków owsianych ( ja zawsze daję więcej)
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli

i teraz "clue of the story", czyli dodatki- można dodać żurawinę suszoną, pokruszoną gorzką lub białą czekoladę, rodzynki, orzechy, wiórki kokosowe i co nam się tylko podoba

wszystko razem ucieramy, i formujemy za pomocą folii spożywczej w wałek, który wkładamy do lodówki na 30 minut. Po tym czasie kroimy ciasto na 0,5 cm talarki i układamy na blasze. Pieczemy 8-10 min w piekarniku nagrzanym do 190 stopni.

Mniam ;)))

wtorek, 13 marca 2012

trzynastego i inne przesądy

Zabobonna ze mnie dziewczyna niestety. I tak się zastanawiam, czy zmieni coś fakt, że właśnie dziś- 13 we wtorek (a właśnie w takowy dzień się urodziłam) spadła mi jemioła. Jemiołę powiesiłam, jak na zabobonną dziewczyną przystało, w wigilię, na lampie, w przedpokoju. I to bynajmniej nie po to, żeby się pod nią namiętnie całować, gdy tylko wejdę do domu. Tutaj chodzi o pomyślność i dobrobyt na cały przyszły rok. Krzątam się po domu z brombelkiem i jakby nigdy nic- bach! Jemioła spadła sama z siebie. Boję się co się teraz wydarzy, bo za jakieś 2 tygodnie zaczynamy nowe życie na nowym mieszkaniu. I tak sobie siedzę i się zastanawiam, czy fakt, że to się stało 13 odmieni złe fatum, czy wręcz przeciwnie? Czeka mnie armagedon? Pożyjemy, zobaczymy, a ja w ramach kolejnego przesądu trzymam kciuki.

lets get started

"-To kiedy zaczniesz pisać tego bloga? 
  -Jakiego bloga? O czym ja miałabym pisać? 
  -No jak to o czym, o modzie, o gotowaniu, o byciu mamą.." 

Oto moja rozmowa z Wilem, która miała miejsce w niedzielę, a przytoczyłam ją, ponieważ dosłownie wieczór wcześniej kładąc się do łóżka, pomyślałam: a może zacznę pisać bloga? O byciu mamą, o gotowaniu ... I jak tu nie wierzyć w naczynia połączone? Bo ja i Wilu to naczynia połączone, w których wszystko dzieje się jednocześnie i poziom ciekłej miłości jest zawsze wyrównany. Potrafimy nawet wysłać do siebie smsa o podobnej treści w tym samym momencie. Ale to nie o mnie i Wilu (chociaż czasem pewnie tak będzie). To o mnie, Kaziku i tym, co się wokół nas dzieje. Ponieważ to pierwszy post, to może kilka słów wstępu by się przydało. Kazik wczoraj skończył 22 miesiące, ja we wrześniu skończę 336. Do tego czasu jednak mamy czas dla siebie, tzn. zajmuję się bezpłatnym wychowaniem mojego synka w domu, potem czas wrócić do korporacji. I o tym, co się dzieje w domu, poza nim, w kuchni i w wielu innych miejscach będzie ten blog (mam tylko nadzieję, że nie zamieni się on scenariusz do kolejnego "dnia świra", bo czasem tak się właśnie czuję, jak Adaś). czołgiem.